Zestaw dodatkowy, sprawa nr 07/III
O tej porze roku las był tak zielony, że wydawał się niebieski. Liście na młodych drzewach delikatnie poruszały się na cienkich jeszcze gałęziach, powodując tajemnicze migotanie światła. Podłoże było lekko wilgotne po ostatnich ulewach, a w powietrzu unosiła się urzekająca woń dzikich kwiatów i traw. Ale Piotr nie czuł zapachów, nie dostrzegał pięknych fal zieleni nad głową, nie cieszył się na widok złotych promyków światła, ślizgających po mszystej korze starszych drzew. Szedł prosto przed siebie, zły i samotny, zostawiając w tyle kolegów z pracy. Miał przemoczone buty, obolałe nogi, pogryzione przez komary ramiona i rosnący guz na czole. Taka zabawa zdecydowanie była nie dla niego. Wracał do hoteliku, gdzie miał zamiar zjeść coś porządnego i przygotować się do powrotu do cywilizacji. Ale droga się ciągle wydłużała...
Robert Makaber ostrożnie odsunął zieloną gałązkę i powstrzymując oddech spojrzał na małą łączkę. Jasno-niebieski motyl, na którego polował już drugą godzinę, zniknął. Ale na łące było coś innego. Nieco otyły, wysoki mężczyzna, leżący nieruchomo, twarzą do dołu, otulając rękami głowę. Makaber westchnął. Jako lekarz patolog nauczył się rozpoznawać śmierć na odległość. Oznaczało to koniec czasu z dala od uciążliwych, natrętnych i stale potrzebujących pomocy ludzi, a początek bardzo nieprzyjemnego popołudnia twarzą w twarz ze stróżami prawa. Których musi właśnie wezwać na miejsce wypadku. Lub zbrodni.